fantasy,  film,  MCU,  SF,  USA

Avengers: Wojna bez granic, czyli kosmiczna rosyjska ruletka.

To nie będzie obiektywny wpis. To będzie wpis tak daleki od obiektywizmu, jak to tylko możliwe. Avengers: Wojna bez granic zadała bowiem cios prosto w moją fanowską duszę. Uwielbiam ten film i jednocześnie bardzo, bardzo go nienawidzę. Dlaczego? O tym dalej. Ze spoilerami, ale możliwie jak najmniejszymi.

Avengers: Wojna bez granic od braci Russo to przez wielu (w tym, przeze mnie, oczywiście) najbardziej oczekiwany film roku. Produkcja zaliczyła w Stanach Zjednoczonych rekord otwarcia. Wpływy z wyświetlania filmu w pierwszy weekend przekroczyły 250 mln dolarów.

Spoilerofobia

Obejrzałam najnowszą produkcję braci Russo dopiero dziś, w cztery dni po oficjalnej premierze, co wydaje mi się bardzo późnym terminem, jak na tak głośne widowisko. Poprzednie cztery dni spędziłam bowiem, unikając świata i social mediów, tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Nie chciałam znać absolutnie żadnych szczegółów i szczerze mówiąc, nie wiem, jakbym się opanowała, gdyby ktoś mi coś złośliwie zaspoilerował.

Na szczęście jednak Internety zachowują się w tej sprawie możliwie bardzo grzecznie. Wiele fejsbukowych grup wprowadziło na przykład politykę banowania spoilerów, a dyskusje o Avengers toczą się tylko pod ściśle wyznaczonymi postami. Wystarczy nie czytać. Ja dla pewności nawet nie zaglądałam do popkulturalnych grup a wszelkie recenzje lub jakiekolwiek wspomnienia o filmie omijałam szerokim łukiem, agresywnie scrollując w dół. Znam więc ten stan skrajnej spoilerofobi. Dlatego po raz kolejny uprzedzam, że w tekście są małe spoilery. Radzę też jak najszybciej wybrać się na film, bo naprawdę warto. Chociaż, w sumie, kusi mnie, aby wyrzucić go z pamięci i udawać, że to się nigdy nie wydarzyło.

Zbierz je wszystkie

 

Avengers: Wojna bez granic, rozgrywa się na ziemi oraz w różnych zakątkach wszechświata, gdzie towarzyszymy poszczególnym grupom bohaterów. Wydarzenia mają miejsce bezpośrednio po akcji Thor: Ragnarok i od tych znanych stamtąd postaci zaczynamy naszą przygodę z trzecią częścią Avengers. Asgardzki statek zostaje zaatakowany przez Tytana Thanosa, który postawił sobie za cel zebranie wszystkich kamieni nieskończoności, dzięki którym będzie mógł wcielić w życie swój wielki plan ludobójstwa na masową skalę. Akcja Avengers: Wojny bez granic zawiązuje się w momencie, gdy posiadający już Kamień Mocy Thanos przybywa po Tesseract (zawierający Kamień Przestrzeni), który aktualnie, jak się okazuje, posiada Loki. Następnie, Tytan kieruje swoje żądne krwi potomstwo na Ziemię z misją odnalezienia dwóch pozostałych kamieni – Umysłu, zdobiącego czoło Visiona oraz Czasu, którego strzeże Doctor Strange. Sam udaje się zaś do Kolekcjonera po Kamień Rzeczywistości oraz próbuje odszukać uważany za zaginiony Kamień Duszy.

Avengers: Wojna bez granic Loki
Kamienie Nieskończoności są kluczem do wizji nowego wspaniałego świata wg Thanosa. Możemy być pewni, iż Tytan zrobi wszystko by je zdobyć.

Tymczasem, próbujący zapobiec apokalipsie na wszechświatową skalę, bohaterowie filmów Marvela zbierają się, nieoczekiwanie wpadają na siebie, mieszają grupy i cóż, zapoznają się, zwykle w dość dziwaczny i pełen humoru sposób. Skutkuje to oczywiście nieprzerwanie pędzącą akcją, pełną doskonałych pod względem choreograficznym scen walki oraz wbijających w fotel efektów specjalnych. Koniec końców mamy grupę Avengersów, która walczy z Dziećmy Thanosa na Ziemi i grupę, która próbuje zgładzić Tytana na jego rodzinnej planecie.

This is war

Wartka akcja sprawia, że film ogląda się jednym tchem. Ot, zasiadasz w kinowym fotel, pstrykasz palcami i nagle okazuje się, że to już koniec. Avengers: Wojna bez granic jest pełna patosu, wzniosłych idei i podniosłych przemówień. Ja uwielbiam takie klimaty, ale jeśli Wy nie, to nic się nie martwicie, bo jak to w MCU bywa, twórcy zadbali, by nie było za ciężko więc patos i dramę przełamano pełnymi humoru dialogami. Cudownie ogląda się zwłaszcza momenty zapoznawcze bohaterów oraz ich próby radzenia sobie w nowych drużynach. Nie oszukujmy się, włożenie do jednego statku Starka, Strange’a i Quilla musiało skutkować mieszanką wybuchową. Bardzo dobrze wypada też spotkanie Thora z załogą Strażników Galaktyki.

Avengers: Wojna bez granic Iron Man Strange Spiderman
Muszę przyznać, iż w starciu Robert Downey Jr – Benedict Cumberbatch, to Ben wykazuje się większą charyzmą i kradnie niemal każdą scenę.

Oglądanie Avengers: Wojny bez granic skutkuje przedawkowaniem suberbohaterstwa. Mamy tu niemal wszystkich wcześniejszych bohaterów filmów MCU (oprócz Hawkeye i Antmana). Jest to ryzykowne, postaci nie dostają bowiem dla siebie zbyt wiele czasu ekranowego. Film, mimo iż narzuca mordercze tempo akcji, nie pozostawia jednak nikogo bez należnej mu uwagi. Wiemy mniej więcej, czym zajmowali się poszczególni bohaterowie po wydarzeniach z Civil War. Dostajemy podbudowę psychologiczną czarnego charakteru i znamy motywy postępowania Tytana. W filmie znaleziono też czas na ukazanie m.in.: historii relacji Gamory i Thanosa, czy Visiona i Scarlet Witch. Dodatkowo znalazło się miejsce dla kilku nowych postaci oraz zdumiewających powrotów. Wszelkie interakcje między bohaterami zostały doskonale zbalansowane, uwypuklając ich cechy i osobowość.

Największe bitwy toczą się na polach Wakandy i na planecie Thanosa. Trup ściele się gęsto, bryzgają płyny ustrojowe, a bohaterowie walczą jeszcze bardziej widowiskowo niż zwykle. Nie będę się rozwodzić nad efektami specjalnymi, bo prezentują bardzo dobrą jakość typową dla MCU (tylko w jednym momencie głowa Bruce’a Bannera wygląda na bardzo dziwienie doklejoną do kostiumu 😉 ). Kompletnie nie wyróżnia się za to muzyka. Nie pamiętam, bym w którymś momencie seansu zwróciła na nią uwagę. Niektórzy powiedzą, iż tak właśnie powinna brzmieć dobra ścieżka dźwiękowa – idealnie stapiać się z obrazem. Ja jednak lubię, jak coś moje ucho czasami zaskoczy.

„Tym razem zmartwychwstania nie będzie”?

Jeśli jesteście zaznajomieni z wcześniejszymi filmami z Kinowego Uniwersum Marvela, a nie ukrywajmy, idąc na ten film po prostu lepiej być, Avengers: Wojna bez granic będzie dla Was mocno emocjonalnym przeżyciem. Mną wstrząsnęła już na początku, gdzie zaczęłam się zastanawiać, czy ja na pewno chce ten seans kontynuować. W środku mamy też przynajmniej o jedną scenę w stylu Wolverine-Jean Grey – X-men: Ostatni Bastion, za dużo. Końcówka zaś miażdży. Widzicie, spodziewałam się, że jakiś bohater nie przeżyje tego filmu. Sami twórcy zapowiadali, że będą zgony. Nie wiedziałam jednak, że zafundują nam coś na taką skalę. Po kilku pierwszych scenach byłam przekonana, że teraz to już jestem znieść śmierć kogokolwiek (oprócz Czarnej Wdowy). Końcówka filmu jednak dość zdecydowanie obaliła to przekonanie.

Avengers: Wojna bez granic Captain Black Widow Vision
Cap zapuścił brodę, a Black Widow pojawia się w wersji blond. A Ty widzu obserwujesz te zmiany i czujesz jak bardzo zżyłeś się w tymi bohaterami.

Avengers: Wojna bez granic to wyjątkowy film w tym uniwersum. Nie dlatego, bo zbiera wszystkich bohaterów, nie ze względu na sceny walki, nie bo lasery i wybuchy, nie bo megafrajda i wielka drama. To produkcja bardzo różniąca się od innych filmów MCU pod względem zakończenia, które zupełnie neguje utarte popkulturowe schematy. Trudno doprecyzować tę myśl bez jego zdradzania, a tego bym nie zrobiła. Uważam je jednak za doskonałe, choć nie cierpię go z całego serca. Gdyby historia Avengersów miała dobiec końca w tym momencie, uważałabym to za godne i bardzo ludzkie zwieńczenie ich przygód. Jednocześnie jednak myśl o tym, że to jeszcze nie koniec i za rok zobaczymy w kinach kontynuację, daje nadzieję i nie pozwala dopuszczać do siebie myśli, że wszystko, co stracone, rzeczywiście zostało stracone. W końcu Strange widział możliwe scenariusze przyszłości i wiedział, co robi. W każdym razie tej myśli chce się teraz trzymać.

Ostateczny kształt Avengers: Wojny bez granic będzie można ocenić dopiero po jej drugiej części, którą zobaczymy w kinach za rok. To w niej rozegra się ostateczna bitwa i to od jej wyniku zależeć będzie, jak bardzo stabilna jest historia z Wojny bez granic. Trzecia część Avengers sama w sobie jest naprawdę solidnym i spójnym widowiskiem. Mam nadzieję, że twórcy nie postanowią pokierować się zasadą time can be rewritten i w kolejnej części nie zaprzepaszczą wszystkiego, co ten film właśnie osiągnął.

Avengers: Wojna bez granic trailer
Pewnie kojarzycie tą scenę ze zwiastunów Avengers: Wojna bez granic. To wam jeszcze tylko na koniec zaspoileruję, że w ogóle nie pojawia się w filmie 😉

 

P.S. Mimo tylu zgonów i znacznego przerzedzenia obsad niektórych filmów MCU, widać, że twórcy pograli dość bezpiecznie, bo jak by nie patrzeć, trzon Avengersów pozostał nienaruszony. Cierpią tylko ci, którzy woleli bohaterów tych pobocznych produkcji. Jak teraz do nich w ogóle wracać? #jakżyć?

P.S.2 Przed filmem obstawiałam, że Thanos musi zginąć z ręki swojej córki. I w sumie, nadal tak uważam 😉

P.S.3 WAKANDA FOREVER!

P.S. 4 Czuję się po tym seansie bardzo Pozostawiona :’(

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
View all comments
0
Co o tym myślisz? Podziel się ze mną w komentarzu!x