7 grzechów głównych „Furiozy”
Na początku muszę zaznaczyć, że nie szłam na „Furiozę” dla beki. Owszem, zwiastun zapowiadał Vegopodobny twór, więc należało pochodzić ostrożnie. Przed seansem przeczytałam jednak kilka niezłych recenzji. Zakwitła we mnie nadzieja. Niestety nie na długo.
Film Cypriana T. Olenckiego to obraz z potencjałem. Mogło z niego wyjść naprawdę coś epickiego. Niestety fabuła obfituje w szereg małych niedociągnięć, które razem sprawiają, że ciężko ten film strawić.
„Furioza” opowiada o losach trójki przyjaciół z jednego osiedla, pochodzących z kibolskiego środowiska, z których każde poszło w swoją stronę. Pewnego dnia, po 10 latach nieobecności, do drzwi Dawida (Mateusz Banasiuk) puka Dzika (Weronika Książkiewicz) – jego dawna miłość. On jest teraz lekarzem, ona policjantką. Aby ocalić brata (Wojciech Zieliński) przed wieloletnim więzieniem, Dawid musi ponownie wejść do kibolskiej grupy i zdobyć respekt jej członków, w tym dawnego przyjaciela Goldena (Mateusz Damięcki). Jego prawdziwym celem ma być zlokalizowanie osób odpowiedzialnych za handel narkotykami i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Świat, od którego Dawid próbował uciec, szybko zaczyna go ponownie wciągać.
Poszatkowana fabuła
„Furioza” mogła być całkiem dobrym filmem akcji, ale momentami traci tempo i wpada w dłużyzny. Obfituje też w sceny, które nie za dużo do fabuły wnoszą i wydają się osadzone na osi fabularnej nieco przypadkowo. Zupełnie jakby reżyser miał pomysł na nakręcenie pojedynczych scen, ale już nie wizję, jak złożyć je w spójną, płynną całość. Skutkiem tego widz jest co jakiś czas wybijany z rytmu i w zasadzie nie wie o czym bohaterzy w danym momencie rozmawiają.
Dramat, melodramat i śmieszność
Niedbałe zlepianie scen to jednak nie jedyny grzech tego filmu. Jeszcze gorsze jest przedramatyzowanie tych niedramatycznych i śmieszność, tych które dramatyczne być miały. Widać tu inspirację kinem amerykańskim, jednak na polskim gruncie wypada to nienaturalnie. Częściowo jest tu wina aktorów, którzy miotają się po planie i zupełnie nie potrafią wyczuć, kiedy przeszarżowali, a kiedy nie wyrazili sobą zupełnie nic. Częściowo sztucznego przeciągania scen, co tylko odejmuje im powagi i mocy oddziaływania. Częściowo może nieco naiwnego podejścia do tematyki. Kibolstwo w pierwszej części „Furiozy” to takie nieszkodliwe hobby. Chłopaki popiorą się trochę po mordach i jest śmiesznie. Doprawdy trudno traktować te ich wojenki poważnie.
Jednak w opozycji do kiboli – dobrych i honorowych chłopaków – stoją mafiozi. A ci to wiadomo – bardzo niedobre chłopaki są. Gdy część kiboli zaczyna się z nimi bratać, robi się już nieco poważniej, ale…
Okropne dialogi
Poważnie nie będzie, bo twórcy filmu co rusz raczą nas koktajlem dialogów sztywnych jak na stypie, wstrząśniętych humorem rodem z Vegi i zmieszanych z ponadprzeciętną suchością dowcipu. Uwierzcie – najlepsze teksty poleciały w zwiastunie. W samym filmie susza, piach i pustynia. Na moim seansie ludzie zaśmiali się czasem z cichym zażenowaniem. Nic dziwnego, skoro z ekranu padają teksty w stylu „brałabym go jak 500 plus”, czy „rucha kodeks karny na dwa baty”. W dodatku brytyjscy dilerzy zdają się bardzo interesować stanem demokracji w Polsce…
Czasami też postaci wyrzucają z siebie sentencje naiwne i proste jak budowa cepa. Nie mogę powiedzieć, że przemowa Kaszuba przed wielką walką kiboli wgniotła mnie w piach. Nie wiem w zasadzie, jak mogło to kogokolwiek zmotywować do boju.
Podobno reżyser konsultował się przy filmie ze środowiskiem kiboli, ale poważnie wątpię, czy przy produkcji pracował jakiś konsultant policyjny. Praca policji jest w „Furiozie” przedstawiona bardzo zdawkowo i łopatologicznie. Dostajemy na przykład scenę, w której policjantka przekonuje kolegę, że ten nie może wypuścić na wolność mordercy bo „to niezgodne z ustawą”. Serio?
Bo to zła obsada była
Filmowi nie pomogła, a wydaje mi się, że nawet poważnie zaszkodziła obsada. Obsadzenie aktora w zupełnie nietypowej dla niego roli to zawsze ryzyko. Czasami opłaci się po tysiąckroć, jak np. przypadek Matthew McConaughey’a w „Witaj w klubie” Margot Robbie w „Suicide Squad”, albo bliżej naszego podwórka i tematu – Królikowskiego w „Bad Boyu”. Niestety w „Furiozie” widać, że aktorzy mają problem z wyczuciem swoich postaci i wczuciem się w role. Prawie żaden nie wypada przekonująco. Wyjątkiem jest tutaj Mateusz Damięcki, który w zupełnie zmienionej aparycji, rzeczywiście daje ładny popis. Jego postać wypada autentycznie. Damięcki jest tu Goldenem.
Takiej ekranowej wiarygodności zupełnie brakuje jednak Weronice Książkiewicz, której wygląd został również bardzo mocno zmieniony do roli. Mimo to aktorka zwyczajnie nie jest w stanie przekonać widza do swojej postaci. Może dlatego, że głównie snuje się po ekranie z miną zbitego psa i milczy. Czasami coś warknie. Zupełnie jakby czekała aż to wszystko się już skończy. Kojarzycie memy z Narcosa z siedzącym na huśtawce Escobarem. To Dzika przez 80 procent filmu.
Bardzo trudno też uwierzyć w kibolskie sympatie postaci Mateusza Banasiuka. Dość dobrze mu idzie na początku, ale im dalej w las tym gorzej. Kuriozalnie wypada też casting Wojciecha Zielińskiego, który nie jest w stanie wydobyć z siebie krztyny agresji, w roli przywódcy kiboli. Wielokrotnie przeszarżował tu za to Łukasz Simlat grający twardego cynicznego glinę. Na drugi i trzeci plan z zupełnie niezłym skutkiem wpadają czasami Szymon Bobrowski i Anita Sokołowska.
Dźwięk
Było to słychać, (a raczej nie słychać) już w zwiastunie. Mamy tu dość gwałtowne przejścia między scenami dynamicznymi i bardzo głośnymi oraz cichymi dialogami. Czasami można nie zarejestrować w porę, co dana postać powiedziała. Jeśli zdecydujecie się pójść na „Furiozę” to już będziecie uprzedzeni, więc może Wam uda się posłyszeć więcej 😉
Przewidywalność
„Furioza” to film do bólu przewidywalny. Nic Was tam nie zaskoczy. Wiemy jak ta historii się potoczy, wiemy nawet jak się skończy. Widzieliśmy już takich bardzo wiele. Co zaskakujące, akurat ta przewidywalność nie przeszkadzała mi najbardziej w odbiorze filmu. Ot, po prostu nie byłam zaskoczona. „Furioza” to na szczęście produkcja dynamiczna, więc tylko czasami zaczynało wiać nudą.
Jedzie Vegą
Nie jest to zarzut do samej „Furiozy”, ale ogólnie do ostatnich polskich „megaprodukcji”. Wzorowanie się na Patryku Vedze to najgorsza z możliwych dróg, jaką rodzime kino może obrać. Nie chodzi tu nawet o sam fakt wplatania w film obrzydliwych scen okraszonych obleśnym dowcipem, ale o wciskanie ich na siłę. W produkcje Vegi takie obrazy wpasowują się niejako naturalnie, bo większość jego filmów to jedno wielkie wiadro pomyj. U innych reżyserów, w tym w „Furiozie” i niedawnym „Weselu” Smarzowskiego – rażą sztucznością.
Czy iść na „Furiozę”?
Można. Niewykluczone, że mimo wszystkich wad tego filmu będziecie się na nim bawić całkiem nieźle. Warta zobaczenia jest na pewno rola Damięckiego. Sam pomysł na fabułę, też jest dość ciekawy. Ja po prostu nie jestem w stanie traktować tego filmu, z jego dialogami, melodramatyzmem i drewnianym aktorstwem, zbyt poważnie. A miała z tego być chyba poważna historia.
Gdzie obejrzę?
W kinach.